Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 287.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

ja, nie mówimy ci co nas gnębi, gryzie lub zachwyca, bo ty tego nie potrzebujesz; nudzisz się i potrzebujesz się nami bawić, więc istotnie stajemy się błaznami dla was, bo się nam podoba być czas jakiś błaznami i koziołkować w różny sposób przed znudzonemi gąskami łódzkiemi! Oglądacie nas jak towar na kontuarze, taksujecie podług tego o ile wam będzie w nim do twarzy. A zresztą mówić do kobiet rozumnie, to lać wodę w sito.
— Może jesteśmy głupie, ale ty jesteś zarozumiały.
— A jeśli nie spostrzegamy tego, o co mnie obwiniasz, to twoja wina, to wasza wina, że nas traktujecie jak dzieci — zaczęła Mela.
— Bo jesteście i zostaniecie dziećmi — rzucił ostro i powstał.
— Więc czemu masz pretensye, że nie postępują jak dorośli!
— Jeżeli się gniewacie na mnie, to wychodzę, dobranoc! — Szedł ku drzwiom.
— Zostań Bernard, proszę cię! — zawołała Róża. zagradzając mu sobą wyjście.
Pozostał, ale poszedł do jednego z pokojów i siadł przy fortepianie.
Róża chodziła po pokoju wzburzona jego słowami. Wysocki milczał, słowa Bernarda obijały mu się jak brzęczenie, którego nie starał się rozeznać, patrzył na Melę, która położyła głowę na stole i zapatrzyła się tępo przed siebie.
— Usiądź przy mnie — szepnęła, czując jego gorące spojrzenie.
— Co ci jest? — zapytał, pochylony nad jej twarzą.