Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 370.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprobuj pan tych, mocne, po siedmdziesiąt pięć kopiejek sztuka!
Wyciągnął z kieszeni spodni mocno zatłuszczonych i powypychanych garść zmiętych i pokrzywionych cygar.
— A te słabsze, po rublu, sprobuj pan! — dodał, wyciągając z drugiej kieszeni jeszcze silniej zmiętoszone, rzucił je na stolik, wałkował brudnemi rękami, żeby się poprostowały, ugryzał końce i podawał.
— Sprobuję mocniejszych.
Zapalił nie bez obrzydzenia.
— Fein, co? — pytał, rozkraczając się na środku pokoju z rękami w kieszeniach.
— Doskonałe, ale to, które pan pali ma inny jakiś zapach.
— Moje kosztują po pięć fenigów, ja bardzo dużo palę i przyzwyczaiłem się do nich — usprawiedliwiał się. — Chce pan obejrzeć mieszkanie.
— Z całą przyjemnością. Maks Baum dużo mi o nim opowiadał.
— Pan Maks jest pana wielkim przyjacielem — wtraciła Mada.
— To mądry chłopak, ale jego ojciec to ma coś... w głowie. Zobacz pan dobrze, oglądaj pan wszystko, to nie żadna tandeta używana, to wszystko na obstalunek robione w Berlinie.
— Wszystko pan sprowadzał z za granicy?
— Wszystko, bo Hüberman powiedział, że tutaj u was nic nie dostanie porządnego.
Karol zamilkł i oglądał dość pobieżnie garnitury mebli, ciężkie portyery z jedwabiów i aksamitów, dywany, obrazy, a raczej wspaniałe ramy, bo na to zwracał uwagę Müller, kandelabry kosztowne a niesmaczne,