Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 444.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wozy co chwila wjeżdżały na wagę z takim turkotem, aż cała buda się trzęsła; ogromny zgiełk splątanych głosów ludzkich, turkotów, kwików końskich, gruchotu wyrzucanych z wagonów węgli, świstów maszyn, bił przez otwarte drzwi i rozlewał się po brudnej, odrapanej izbie, po której Wilczek spacerował w zadumie.
— Tam jakieś panowie czekają przy wagonach! — zameldował robotnik.
Na nasypie kolejowym czekał Borowiecki i Moryc.
Wilczek wyczekująco wyciągnął rękę do przywitania. Moryc mu uścisnął dłoń a Borowiecki udał, że niewidzi.
— Potrzebujemy natychmiast platform przewozowych!
— Ile? pod co? skąd? — zapytał krótko, podrażniony zachowaniem Karola.
— Jak najwięcej, bawełna, kolej, do mnie — odpowiedział Moryc.
Szybko załatwili interes i rozstali się.
— Szlachcic! — mruknął Wilczek ze złością, bo na pożegnanie, Borowiecki wsadził ręce w kieszenie i kiwnął mu głową bardzo łaskawie.
Nie mógł zapomnieć tej obrazy, jego mściwe serce zanotowało sobie jeszcze to jedno upokorzenie, tem boleśniejsze, że niezasłużone.
Ale nie było czasu na rozczuwanie krzywdy, bo z powodu kończącego się dnia ruch w składach zapanował szalony.
Co chwila maszyny parowe podciągały sznury ładowanych wagonów, krzyżowały się, wyciągały puste, buchały kłębami dymów i ze świstem, hukiem, szczękiem