Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 030.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tasiuchny, taś, taś, taś! — wołała na stado kacząt, trzepiących się zapamiętale w sadzawce, nie zważając na rozpaczliwe krzyki i bieganinę kury, która je wysiedziała.
Kwoka krzyczała jakby na ratunek, podfruwała na wodę i cofała się z przestrachem.
— Pani codziennie i sama karmi wszystek drób?
— Codziennie.
— Przecież to duża praca!
— Skoro się samo nic nie robi, więc trzeba robić — odpowiedziała wesoło i zwoływała przed ganek coraz nowe stada, które ściągały ze wszystkich kątów podwórza, rzucały się na żer chciwie i napełniały powietrze wesołym krzykiem.
Anka siadła na progu ganku i raz po raz czerpała ze stojących obok niej przetaków to garść kaszy jaglanej, to jęczmienia, to pszenicy i rzucała na ruchliwą, rozkrzyczaną hołotę ptasią, kłębiącą się zapamiętale i bijącą się pomiędzy sobą.
Były kurczątka pokryte żółtym puchem, które różowymi dziobkami, z nadzwyczajną zwinnością wybierały jagły i co chwila biegły do kwoki, raz wraz nawołującej dzieci do nowego żeru, jaki odrywała na ziemi; były indyczki wysmukłe, białe, na zielonych niby z bronzu nóżkach, delikatne, kapryśne, które biegnąc, podnosiły krótkie skrzydełka i krzyczały jękliwie; były kaczęta już w pierzach, ale tak brudne, umazane w błocie, że nie miały barwy, te szły gromadą zbitą i hurmem w milczeniu rzucały się na żer i połykały łapczywie, trzęsąc dziobami w powietrzu, nadziewając się poprostu kaszą; przyszła nakońcu banda gęsiąt z gąsiorem, które kołysały się niezgrabnie, trzęsły obwisłymi brzu-