Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 066.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiecie, panowie, straszny wypadek się zrobił.
— Broń Boże, nie panu prezesowi? — ozwał się jakiś głos lękliwy.
— Co się stało?! — zawołali wszyscy, udając zaniepokojenie.
— Co się stało? Stało się wielkie nieszczęście, bardzo wielkie nieszczęście — powtórzył płaczliwym głosem.
— Straciliśmy co na giełdzie? — zapytał ciszej prokurent firmy, wychodząc z za przepierzenia.
— Spalił się kto niezaasekurowany?
— Umarł kto panu prezesowi?
— Ukradli może te śliczne rysaki amerykańskie.
— Nie mów pan głupich rzeczy, panie Palman — rzekł z powagą.
— Ale co się stało, panie prezesie? bo mnie się już słabo robi — błagał Szteiman.
— No, zleciał!...
— Kto zleciał? Skąd? Gdzie? Kiedy? — leciały strwożone zapytania.
— No, zleciał z pierwszego piętra klucz i wybił sobie zębów... Ha, ha, ha! — śmiał się serdecznie.
— Co za witz, jaki witz! — wołali, zanosząc się od śmiechu, chociaż słyszeli ten głupi dowcip po dziesięć razy na sezon.
— Błazen! — mruknął Stach Wilczek.
— Może sobie pozwolić, stać go i na to! — odpowiedział szeptem Blumenfeld.
Grosglück poszedł do swojego gabinetu, położonego za kantorem od podwórza.
Pokój umeblowany był z wielkim przepychem.
Czerwone obicie ścian ze złotemi lamperyami har-