Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 074.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz pan weksle, ja panu życzę, żebyś pan wycisnął z nich sto pięćdziesiąt za sto, sceduję je zaraz na pana.
— Dziękuję panu prezesowi — szepnął smutnie i cofnął się do wyjścia.
— Zabierz-że pan swoje weksle.
— Papieru nie brakuje w kantorze.
Zabrał jednak weksle i wyszedł.
Bankier wziął się do roboty i przedewszystkiem w książce trzymanej w kasie, przekreślił tytuł „gratyfikacja” i wpisał u dołu cyfrę 1,500 rs. jako wypłaconą.
Uśmiechał się po tej operacyi długo i z lubością gładził faworyty.
Wsunął się wkrótce do gabinetu bardzo elegancki żydek, wysoki, szczupły, w złotych binoklach na garbatym nosie, z bródką rudawą w ostry klin przyciętą, z włosami kręcącymi się jak wełna i przedzielonymi przez całą głowę; z niespokojnemi, biegającemi ustawicznie z przedmiotu na przedmiot oczami oliwkowemi; wywinięte mocno wargi popękane i sinawe obcierał ustawicznie językiem i wykrzywiał lekceważąco.
Był to Klein, kuzyn blizki bankiera i powiernik zaufany.
Wszedł tak cicho, że bankier nie usłyszał, obiegł pokój oczami, rękawiczki rzucił na fotel, kapelusz na krzesło, a sam usiadł niedbale na otomanie.
— Jak się masz stary? — mruknął, zapalając papierosa.
— Ja się mam dobrze, ale ty mnie Bronek przestraszyłeś, kto tak wchodzi po cichu!
— Nic ci nie zaszkodzi!
— Co słychać?