Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 075.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dużo słychać, bardzo wiele słychać. Fiszbin już dzisiaj skończył.
— Niech mu będzie na zdrowie! Co to był Fiszbin? To był muzykant, co grał na dziesięciu instrumentach — głową, łokciami, kolanami, rękami i nogami! Co to za interes? jeden dał dziesiątkę zarobić, a drugi wyrzucił go za drzwi!
— Mówią, że w tym tygodniu potrzebuje się spalić Goldberg — szepnął cicho.
— Takie nieszczęście nie zaszkodzi i najbogatszemu.
— Cóż słychać z Motlem?
— Ty o nim nie wspominaj, to łajdak, to złodziej, plajciarz, chce płacić trzydzieści procent!
— I on potrzebuje żyć!
— Ty głupi jesteś, Bronek, ty się nie śmiej, kiedy ja tracę ze trzy tysiące rubli.
— Akurat mu tyle potrzeba, żeby się ożenić, ha, ha, ha!
Zaczął się śmiać i spacerując po gabinecie rzucał ciekawe spojrzenia do wnętrza otwartej kasy.
Grosglück podchwycił te spojrzenia, kasę zamknął i zawołał ironicznie:
— Bronek, ty się patrzysz na kasę, jakby ona była twoja narzeczona! Ja ci daję słowo, że ty się z nią nie ożenisz, ty ją nawet nie pocałujesz, ha, ha, ha!
Roześmiał się serdecznie z miny Kleina, który usiadł obok niego i zaczął mu po cichu coś opowiadać
Grosglück długo słuchał i w końcu rzekł:
— Wiedziałem już o tem. Muszę się z Weltem rozmówić. Panie Blumenfeld, proszę zatelefonować do pana Moryca Welt, że ja go proszę do siebie, że jest bardzo ważny interes! — zawołał przez drzwi do kantoru.