Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 080.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

bankiera i jego słowa niedomówione zaniepokoiły go silnie.
— Nie mogę, tak mam kapitały poangażowane, że nie mogę, a przytem, ja się muszę liczyć ze wszystkiem... ja nie mogę się narażać... na straty... na przykrości... — tłómaczył się niejasno, urywał, kręcił, a chciał, aby Moryc pierwszy zapytał go otwarcie.
Ale Moryc Milczał, przeczuwał, że w tem cofnięciu kredytu, musi być jakiś nacisk uboczny na Grosglücka, pytać się nie chciał, aby mu nie dać poznać, jak bardzo go to obchodzi.
Grosglück zaczął spacerować po gabinecie i mówił nieco przyciszonym, przyjacielskim głosem:
— Bo tak mówiąc, pomiędzy nami, po przyjacielsku, panie Maurycy, po co panu spółki z Borowieckim? Czy pan nie możesz sam otworzyć fabryki?
— Nie mam pieniędzy! — rzucił krótko i słuchał uważnie.
— To nie przyczyna, bo pieniądze mają ludzie, a pan masz wielkie zaufanie i wielkie zdolności. Dlaczego ja z panem robię interesy? Dlaczego na jedno słowo daję panu teraz trzydzieści tysięcy marek? bo ja pana znam dobrze i wiem, że na tej ufności zarobię z dziesięć procent.
— Siedm i pół! — poprawił Moryc skwapliwie.
— Mówię tylko dla przykładu. Każdy z panem zechce robić interes i pan możesz prędko stanąć na mur, więc po co panu ryzykować z Borowieckim? On jest mądry, bardzo mądry kolorysta, ale on nie jest macher. Po co on gada po Łodzi, że trzeba uszlachetnić i podnieść produkcyę łódzką! To jest bardzo niemądre gadanie! Co to jest uszlachetnić produkcyę? Co to jest —