Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 097.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

się po werendzie uschło niewiadomo dlaczego zaraz po ozielenieniu i wisiało niby żółte, zabrudzone łachmany.
Kwatery kwiatowe przed oknami zarastały bujną trawą i chwastami, z których tylko gdzie niegdzie patrzyły białe oczy narcyzów i żółciły się ostromlecze.
Żwirowane uliczki zarastały trawą i pokrywały się kretowiskami i śmieciem, jakie wiatr nanosił.
W domu było również niewesoło; pokoje stały w ciszy, pełne stęchlizny i opuszczenia.
Kantor był prawie pusty, bo Baum poodprawiał pracujących, zostawiając tylko Józia Jaskólskiego i kilka kobiet w podręcznym składzie towarów.
Fabryka pachniała bankructwem, a cały dom przesiąknięty był zapachem lekarstw, bo Baumowa chorowała od kilku miesięcy.
Berta z dziećmi odjechała do męża, pozostała tylko frau Augusta ze swoimi kotami chodzącymi za nią i z wieczną fluksyą w twarzy obwiązanej i stary Baum, który całe dnie przesiadywał samotnie w swoim kantorku na pierwszem piętrze fabryki i Józio jeszcze bardziej onieśmielony niż dawniej.
Borowiecki poszedł prosto do pokoju, w którym leżała Baumowa, aby z nią zamienić słów kilka.
Siedziała na łóżku otoczona stosem poduszek, bezmyślnie wpatrzona martwemi, wypłowiałemi oczami w okno, za którem chwiały się drzewa.
Pończochę trzymała w ręku, chociaż jej nie robiła i uśmiechała się jakimś smutnym, rozdzierającym uśmiechem.
— Dzień dobry — odpowiedziała cicho na przywitanie. — Maks przyszedł? — dodała.
— Jeszcze, ale przyjdzie zaraz.