Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 100.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wysocki był bardzo zajęty, bo w poczekalni siedziało kilku chorych; przywitał się z roztargnieniem.
— Przepraszam pana na chwilę, skończę z pacyentem i pójdziemy razem do mamy.
Borowiecki usiadł pod oknem i rozglądał się po małym gabinecie, zapchanym sprzętami i przepełnionym zapachem karbolu i jodoformu.
— Pójdźmy! — zawołał wreszcie Wysocki, wyprawiwszy starego żyda, któremu długo tłómaczył co ma robić.
— Panie doktorze panie doktorze! — zawołał błagalnie żyd, wracając od drzwi.
— Słucham, czego pan jeszcze chcesz?
— Panie doktorze, czy ja się mam bać? — pytał cichym, roztrzęsionym głosem i głowa trzęsła mu się ze wzruszenia.
— Powiedziałem panu, że niema nic groźnego, potrzeba tylko wszystko robić co poleciłem.
— Dziękuję bardzo, wszystko będę robić, ja chcę być zdrowy, bo ja mam interes i żonę mam i dzieci mam i wnuki mam. Ale ja się boję i dlatego bardzo proszę, pana doktora, czy ja się mam bać?
— Powiedziałem już raz panu!
— Ja pamiętam, ale mnie się coś przypomniało. Ja mam córkę, ona też chorowała, ja nie wiem co jej było, nie wiedzieli tego i doktorzy w Łodzi. Ona była bardzo delikatna, bardzo blada jak te ściane, co to ściane, jak czyste wapno; ją bolało w kościach i w skórze i w ręcach też. Zawiozłem ją do Warszawy. Doktór powiada: „Ciechocinek!“ Dobrze, co będzie kosztować ten Ciechocinek? „Dwieście rubli“. Skąd ja mogę wziąć tyli majątek! Poszedłem do drugiego doktora. On powiedział, że