Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 114.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tylko jaskółki niestrudzenie przelatywały nad parkiem, przecinały aleje wężowymi skrętami, obiegały dzieci, wymijały ludzi i drzewa i wciąż przewijały się w kółko.
Karol ocknął się nagle z sennego rozmarzenia, bo suchy i ostry szelest sukni obudził jego uwagę, podniósł oczy i bezwiednie postąpił naprzód kilka kroków.
Naprost niego szła Likiertowa.
Biało-fioletowa parasolka chwiała się nad nią i obrzucała ciepłym refleksem jej twarz smutną i szeroko otworzone oczy.
Spostrzegli się prawie równocześnie i bezwiednie wyciągnęli ku sobie ręce.
Jej blada twarz buchnęła radością, oczy strzeliły płomieniem szczęścia, usta zaszły krwią, rzuciła się naprzód jakby chcąc mu paść w ramiona, ale nagle jakaś chmura przysłoniła słońce i jej cień rzucił na park szarość i pokrył ich dusze jakby brudnym łachmanem; drgnęła nerwowo, wyciągnięta do uścisku ręka opadła martwo, twarz jej zagasła, usta pobladły i zacięły się w bólu, oczy cofnęły się w głąb i rzuciły ponury ton, spojrzała na niego zimno i przeszła szybko, schodząc powoli ze schodów ku stawom.
Postąpił za nią automatycznie kilka kroków z jakiemś uczuciem, które go przeniknęło dziwnem wzruszeniem.
Odwróciła się na mgnienie i obrzuciła go surowem jeszcze, a pełnem już łzawych blasków spojrzeniem i poszła dalej.
Usiadł i bezmyślnie patrzył w to miejsce, skąd przed chwilą świeciły jej oczy, przesunął palcami po powiekach ociężałych nagle i piekących, wstrząsnął się cały,