Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 140.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słucham pana!
— Chcę pana tylko objaśnić. Nie jestem lichwiarzem, o co mnie pan prawdopodobnie posądził, a nie jestem dlatego, że ja pracuję u Grosglücka i operuję na jego korzyść i na jego odpowiedzialność. Mówię to panu pierwszemu, bo nigdy przedtem nie potrzebowałem się usprawiedliwiać, ani tłómaczyć z moich czynności.
— Czemuż to pan robi teraz? — nic pana przecież nie zmusza! — nie jestem sędzią śledczym!
— Dlatego to robię, aby nie być sądzonym fałszywie. Możecie mnie liczyć do swoich znajomych lub nie liczyć — to kwestya, uboczna, ale nie chciałbym aby mnie miano za lichwiarza.
— Możesz pan być pewnym, że się nim zajmować nie będziemy.
— Jak ja, w tej chwili pogardą pana, którą słyszę w głosie.
— Więc pocóż mnie pan zatrzymuje?
— Zatrzymywałem! — rzekł z naciskiem. Powiedziałem na usprawiedliwienie, że jestem tylko człowiekiem Grosglücka i operuję jego pieniędzmi i na jego korzyść! Juści, że nie robię tego za darmo.
— Żaden za największą pensyę nie przyjąłby funkcji obdzierania nędzarzy.
— To się tak powiada w salonikach i przy pannach, bo taki frazes brzmi ładnie i do niczego nie obowiązuje.
— To jest zwykła ludzka uczciwość, a nie frazes, panie Wilczek.
— Można to i tak nazywać, nie będę się sprzeczał o dźwięki. Pan uważa mnie za łajdaka, że pomagam Grosglückowi do obdzierania nędzarzów, tak? Otóż