Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 143.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

kilkadziesiąt w Łodzi, każda z nich ma dzieci, matki, mężów, którzy się modlą, lub są niedołęgami.
— Czyli, że społeczeństwo powinno wam być wdzięczne za tak niestrudzoną dobroczynność.
— Mogłoby dać nam spokój, kiedy je uszczęśliwiamy bezinteresownie.
Roześmiał się serdecznie i bardzo cynicznie.
— Panie, ten żyd Grünspan idą! — zawołał chłopak przez drzwi.
— Może pan zostanie jeszcze na chwilę, aby być świadkiem bardzo wesołej sceny.
Horn nie miał czasu protestować, bo w tej chwili wszedł Grünspan.
— Dzień dobry, panie Wilczek, pan ma gości, ja może przeszkadzam! — wołał już od progu, nie wyjmując cygara z ust i wyciągając rękę do powitania.
— Bardzo proszę, mój przyjaciel, pan Horn — przedstawiał.
Grünspan szybko wyjął cygaro z ust i przenikliwem spojrzeniem obrzucił Horna.
— Pan pracował u Bucholca? — zapytał dosyć wyniośle. — Pan syn Horn et Weber w Warszawie? — zapytał po raz drugi, nie otrzymawszy odpowiedzi na pierwsze.
— Tak.
— Bardzo mi przyjemnie. My z ojcem pańskim robimy interesy.
Wyciągnął rękę i bardzo łaskawie dotknął się końcami palców ręki Horna.
— A ja do pana, panie Wilczek, przyszedłem na spacer, po sąsiedzku.
— Bardzo przyjemne powietrze dzisiaj. Niechże