Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 150.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

i zapisawszy nazwisko i rodzaj interesu, jaki miał do Szai, na specyalnym szemacie, podanym przez woźnego, usiadł, oczekując kolei, bo poczekalnia zapchana była interesantami.
Półmrok panował w pokoju pomimo bardzo słonecznego dnia, bo jedyne okno wychodziło na park i było przysłonięte krzewami akacyi, zaglądającej w szyby różowemi oczami kwiatów za każdem poruszeniem wiatru.
Przez otwarte drzwi prowadzące do kantoru, w mętnem, żółtawem świetle gazu, widać było kilkadziesiąt głów pochylonych, a za niemi szereg wązkich okien, wychodzących na posępne czerwone mury fabryki.
Na tle ścian ciemnych, obciągniętych drzewem, stały szeregi czarnych szaf, podobnych do sarkofagów.
Ostry zapach surowej przędzy i chloru przesycał duszne, rozpalone powietrze.
Cisza panowała głucha.
Wszyscy poruszali się automatycznie, chodzili na palcach, szeptali półgłosem, tylko potężny, oddalony szum fabryk pracujących wstrząsał murami i chwiał światłami gazu.
Grupa obywateli stała na środku poczekalni, szwargocąc po cichu i nie zwracając uwagi na tłum szary, siedzący na ławach, kryjący się w cieniu szaf, w głębokiej framudze okna, na cały tłum ludzi ze sfer najrozmaitszych, szukający roboty, którzy ilekroć razy otworzyły się drzwi, prowadzące do gabinetu Szai, zrywali się z siedzeń bezwiednie i rozpalonemi gorączką oczekiwania oczami rzucali w głąb gabinetu, gdzie królowały miliony.
Drzwi zamykały się szybko i bez szelestu, a oni