Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 160.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

zeszło... — tłómaczył, uśmiechając się dobrodusznie i znowu przeszedł do opowiadań o gospodarstwie, o konieczności, dla której majątek sprzedał, o poszukiwaniu odpowiedniego zajęcia, o hodowli królików i t. d.
— Bardzo żałuję, że nie mogę nic zrobić mojemu kochanemu sąsiadowi hrabiemu Henrykowi, bo nie mamy żadnych odpowiednich dla pańskich zdolności, urodzenia, miejsc w naszej firmie. Wakuje wprawdzie posada buchaltera, jest miejsce technika, ale to wszystko nie dla pana: pensye małe i specyalności, które trzeba znać. A możeby się pan zgłosił za rok, bo będziemy na przyszłą wiosnę powiększali fabrykę, to możeby się jakie miejsce znalazło...
— Doprawdy, żal mi... że... że... A możeby to miejsce buchaltera... Widzi szanowny prezes, ja bardzo potrzebuję... obznajmienia się z buchalteryą...
Rozczerwienił się i umilkł.
— Sześćset rubli rocznie i dwanaście godzin dziennie zajęcia. Nie, nigdybym nie pozwolił na takie zapracowywanie się kuzyna mojego kochanego sąsiada, hrabiego Henryka! — mówił prędko Szaja i aby się pozbyć prędzej szlachcica, który przyciskał kurczowo kapelusz do piersi, bełkotał bez związku i ugotowanemi, przerażonemi oczami wodził po twarzach obecnych, wstał i odprowadził go bardzo uprzejmie do drzwi.
— A możeby pan spróbował szczęścia u p. Borowieckiego; on buduje fabrykę i musi potrzebować ludzi... — radził mu życzliwie na pożegnanie, kłaniał się za nim ironicznie i wybuchnął drwiącym śmiechem, siadając na dawnem miejscu.
— Czemu on nie pójdzie do swoich wychowaw-