Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 176.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A teraz, skoro mi się nie udało, pozostawiam państwa samych. Zabieram tylko panów — zwróciła się do Horna i Maksa i odeszła z nimi.
— Kiedyż pani przyjechała?
— Dzisiaj rano, przyszłam do Niny z panią Wysocką.
— Cóż tam słychać w domu, u ojca? — pytał dosyć obojętnie.
— Ojciec nie bardzo zdrów, stracił humor. A wie pan, ksiądz Liberat umarł.
— Czas mu było już oddawna. Stary, waryat! — powiedział z niechęcią.
— Co pan mówi, jak można — zawołała porywczo.
Ale on, żeby załagodzić ostrość słów poprzednich, ujął ją za rękę i podprowadził do okna.
— Widzi pani tamte mury, to moja... to nasza fabryka! — rzekł, wskazując na szklane dachy przędzalni Trawińskiego, z za których wznosiły się mury obstawione wysokiemi rusztowaniami.
— Widziałam już, bo jak tylko przyszłam, Nina zaprowadziła mnie w koniec podwórza i pokazała przez parkan fabrykę pańską i mówiła, że pan tak strasznie pracuje całe dnie... Nie trzeba się przecież zapracowywać... nie trzeba...
— Niestety, ale trzeba, bo choćby dzisiaj, we trzech mieliśmy robotę od świtu z wypłatą robotników.
— Ojciec przysyła panu dwa tysiące rubli, zaraz je panu dam.
Odwróciła się nieco, aby wyciągnąć z za gorsu paczkę banknotów i oddała je Karolowi.