Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 177.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Skądże ojciec wziął pieniądze? — pytał, chowając banknoty.
— Miał, tylko nic nie mówił, ale skoro pan napisał o swoich kłopotach i o tem, że już musicie używać kredytu, dał mi pieniądze i kazał je panu przywieźć. Daję panu słowo, że tylko dlatego przyjechałam — mówiła cicho, pomieszana bardzo i zarumieniona, bo pieniądze wydobyła na zastaw wszystkich swoich kosztowności i z różnych sprzedaży, o czem wiedział tylko ojciec Karola, ale jego była pewna, że nie zdradzi.
— Nie wiem, jak mam ci Anka dziękować, bo nigdy bardziej w porze nie przyszły.
— Ach, jak to dobrze, jak to dobrze... — szeptała radośnie.
— Ale jakaś ty dobra, że chciałaś sama przyjechać.
— Bo pocztą szłyby dłużej... — powiedziała otwarcie. — A ja nie mogłam znieść tej myśli, że pan się tutaj męczy i kłopocze, przecież to takie proste.
— Proste! być może dla ciebie, bo nikt innyby tego nie zrobił.
— Bo nikt inny pana tak bardzo nie kocha, jak ojciec... i ja... — dokończyła śmiało, patrząc na niego z pod swoich czarnych sobolowych brwi, takim jasnym, prostym i pełnym miłości wzrokiem, że porwał jej ręce i bardzo gorąco i szczerze całował, usiłując ją przyciągnąć do siebie.
— Karol... nie można... wejdzie kto... — broniła się, odchylając twarz zarumienioną i stulając usta drżące ze wzruszenia.
I gdy wchodzili do salonu, pełnego gwaru i ludzi Nina uśmiechnęła się do nich życzliwie, widząc szaro-