Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 188.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

I teraz dopiero poczuła, że pomiędzy nimi czułaby się obcą zawsze, inruzem z innego świata, zaledwie znoszonym i może tylko dla posagu, jakiby wniosła mężowi.
— Nigdy, nigdy! — powtarzała sobie dumnie i chciała się podnieść aby wyjść, bo ciotka znowu przysunęła się do niej i swoim przeciągłym, chrapliwym akcentem pytała:
— Mela, ty nie potrzebujesz już iść do domu?
Podniosła się nawet z krzesła, zbierając w sobie całą moc duszy, aby wyjść stąd, z tego świata i nie powrócić do niego nigdy już więcej.
Czuła to dobrze, że to wyjście będzie równocześnie pożegnaniem marzeń, snutych przez lata całe, będzie pożegnaniem rojeń wiosennych i miłości, ale wyjść postanowiła.
Kochała całą duszą Wysockiego, ale przeczuwała już, że musi wyrzec się go i nie widzieć więcej.
— Nigdy, nigdy! — powtarzała zaciśniętemi ustami. Za dobrze pamiętała dolę tych ze swoich znajomych, które wyszły za Polaków, ich upokorzenia nawet wobec własnych dzieci, wyrzucających matkom ich pochodzenie, to koło pogardy wykwintnej lub lekceważenia, jakie ich zawsze otaczało, tę ich obcość we własnych domach, wobec najbliższej rodziny.
— Pani już wychodzi, czemu tak prędko? — pytał Wysocki, zastępując jej drogę.
— Czuję się niedobrze, jestem zmęczona jeszcze po podróży — tłómaczyła się, nie patrząc na niego i całą siłą tłumiąc łkanie, jakie wzbierało w jej sercu i chęć pozostania, jaka ją owładnęła po jego słowach.
— Myślałem, że pani pozostanie do wieczora i po-