Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 198.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

się o to, bo już od paru miesięcy, zaraz po śmierci Bucholca, papa ciągle się modli, codziennie przychodzą śpiewacy z synagogi i śpiewają pobożne pieśni. To coś nienaturalnego, a przytem powiedział któregoś dnia do Stanisława, że chciałby przed śmiercią założyć wielki przytułek dla starych kalek i robotników z naszych fabryk. To jest tak zły symptomat, że Stanisław zatelegrafował do Wiednia po specyalistę doktora.
— Tak, to ciekawe — szepnął, ale nic nie słyszał o czem mówiła, drżał ze wzruszenia i leciał oczami za Melą, wychodzącą do przyległego buduaru.
— Cóż tak pomieszani oboje jesteście? Czyście sobie wyznali miłość?
— Prawie, że tak, prawie. Ale pani mi pomoże, nieprawdaż?
Zaczął całować jej ręce.
— Pani nie pomoże.
— Ale Róża, nasza droga, dobra, kochana Róża, pomoże, nieprawdaż?
— A bardzo ją kochasz, powiedz? — pytała, obcierając mu spocone czoło chustką.
Zaczął wybuchać przed nią tak gwałtownie, tak namiętnie obrazował swoją miłość, że ze zdumieniem patrzyła. Nie podejrzywała go o takie płomienne uczucia, ale słuchała z ciekawością, ze współczuciem, a w końcu żal jakiś nieokreślony zaczął budzić się w jej sercu i gdy Mela przyszła i siadła obok niego, Róża podniosła się, zabrała małpkę i wyszła.
— Słyszałam coś opowiadał Róży — szepnęła, patrząc na niego słodko i nie pozwalając mu przemówić, objęła go ramionami i rozpalonemi, spragnionemi