Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 216.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Później zaś przekomarzał się z Kamą, która przyszła z Wysocką w odwiedziny i trochę do pomocy przy urządzaniu mieszkania, ale tymczasem robiła więcej zamieszania, niż wszyscy razem, bo stare podwórzowe i myśliwskie psy, przywiezione z Kurowa i włóczące się po mieszkaniu i ogrodzie z pospuszczanymi łbami, związała w sforę i harcowała z nimi po werendzie.
— Kama, co ty wyrabiasz? Cioci powiem, no i pan Horn będzie wiedział, że bawisz się w psiarczyka! — strofowała ją Wysocka, zatykając uszy od wycia i szczucia psów.
— Co mi tam! Ja się nikogo nie boję. Panna Anna mnie obroni — wołała rozgrzana ruchem i zabawą, rzucała się na Ankę, wycałowała ją ogniście i uciekała bo psy ją ciągnęły do ogrodu.
— Zagraj! Łapa! Kruczek! kot!... kot!... kot!... — wołała z całych sił, puszczając psy na białego kota i razem z nimi goniła go zajadle po ogrodzie.
Przewróciła się parę razy, ale nie zważała na to, podnosiła się i goniła z krzykiem, psy odpowiadały jej krótkiem szczekaniem wśród daremnej pogoni, bo kot skoczył na drzewo i parskał groźnie.
Kama wlazła za nim i już, już go miała uchwycić za grzbiet, ale kot się naprężył i skoczył na sąsiednie drzewo, a stamtąd na parkan, gdzie się przyczaił i najspokojniej patrzył zielonemi oczami na psy, drapiące się po murze i skomlące z wściekłości i na Kamę tak zmęczoną, że ledwie oddychała.
— Zuch dziewczyna, zuch Kama. A chodźno ty smyku, niech cię ucałuję — wołał pan Adam, śmiejąc się z radości.
— Zmachałam się na nic. Jezus! ledwie mogę