Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 224.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopak drżał ze strachu i obłąkanym wzrokiem śledził ruchy ludzi, stojących przy noszach.
— No dobrze, ale powiedz gdzie masz matkę, to cię tam odniosą, a ja będę pamiętać o tobie.
— Nie mam matki.
— A gdzie, u kogo mieszkasz?
— Ja ta nikaj nie mieszkam.
— Musisz przecież gdzie sypiać?
— A sypiam... w cegielni Karczmarkowej i zawżdy rano przyjeżdżam z ceglarzami.
— Cóż z nim zrobić?
— Do szpitala pójdzie — zawyrokował doktór, co chłopaka tak przestraszyło, że uczepił się znowu Anki i zemdlał.
— Panie Jaskólski, niech go zaniosą do nas, do tego pustego pokoju na górze — zawołała żywo Anka. — Nie bój się, będziesz się leczył w domu, u nas! — powiedziała do niego, gdy oprzytomniał.
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko gdy go położyli na nosze i nieśli, patrzał w nią z uwielbieniem pełnem zdumienia.
Umieścili go na górze. Wysocki go opatrzył, odkrywając, że chłopak ma trzy żebra złamane.
Dzień potoczył się dalej zwykłą koleją.
Wieczorem, przy kolacyi, na której był i Moryc, Anka wyszła odwiedzić chorego, bo dostał gorączki i majaczył nieco, dosyć długo tam siedziała i powróciła bardzo wzruszona, tak, że ręce się jej trzęsły przy nalewaniu herbaty. Miała właśnie powiedzieć o chłopaku Karolowi, gdy on odbierając herbatę, powiedział cicho z naciskiem: