Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 226.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie było potrzeba, ale gdyby było, pewnie, że nie namyślałabym się...
— Szkoda, że się tak nie stało, byłby ładny widok. Mieszkanie zamienione w szpital, a pani w siostrę miłosierdzia.
— Byłby widok piękniejszy, bo pan z pewnością kazałbyś ich wyrzucić na ulicę — powiedziała z gniewem i już się nie odzywała, nozdrza się jej poruszały, a oczy rzucały ostre, mocne błyskawice; zagryzała usta, aby pokryć drżenie zdenerwowania.
Nie tyle była gniewna na niego, ile rozżalona na jego niespodziewane okrucieństwo, nie mogła uwierzyć, żeby to on miał duszę tak twardą i zamkniętą na niedolę ludzką.
To ją głęboko zabolało, spoglądała na niego z niedowierzaniem i obawą, ale Karol unikał jej spojrzeń, rozmawiał z Morycem i z ojcem i wreszcie podniósł się do wyjścia.
Gdy ją całował w rękę na pożegnanie, szepnęła cicho:
— Pan się gniewa na mnie? — i patrzyła mu prosząco w oczy.
— Dobranoc pani. Chodź-że Moryc. Czy Mateusz poszedł?
— Zaraz z wieczora wysłałem go do twojego mieszkania — powiedział pan Adam, bo Anka rozgniewana wyszła z jadalni na werendę.
— Walcz i zwyciężaj w Łodzi, jeśli ci w domu podstawia nogę mazgajowaty sentymentalizm — odezwał się na ulicy Karol.
Moryc szedł w milczeniu i bez humoru.
— To jest logika kobiet, że dzisiaj porwie ją dola