Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 228.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja wiem, że on jest czysty jak sztuka perkalu prosto z blichu.
— Z apretury — poprawił go Karol i wrócił do swego pokoju.
Cisza zapanowała w mieszkaniu.
Karol pisał i obliczał u siebie, Moryc również pisał i obliczał w swoim pokoju, a Maks, który od śmierci matki nie wychodził na miasto wieczorami, tylko prosto z kolacyi od ojca powracał do domu, kładł się do łóżka i czytywał Biblię, albo sprowadzał swego kuzyna, słuchacza teologii i wiódł z nim zacięte rozprawy teologiczne, kłócił się godzinami z najbłahszego powodu.
Mateusz co jakiś czas roznosił herbatę po pokojach i wracał pod piec w jadalnym, drzemiąc i czekając rozkazów.
— Psiakrew! — zaklął Karol, rzucił pióro i zaczął chodzić po pokoju.
Jadły go już od kilku dni nieustanne kłopoty pieniężne, zawody dostawców, opóźniających jakby umyślnie terminy różnych dostaw. Maszynę popsuli mu robotnicy, narażając na wielkie straty.
Na domiar złego w fundamentach zakładanych pod skład pokazała się woda tak obficie, że musiano zaprzestać robót, a tu znowu ten wypadek dzisiejszy i kłótnia z Anką rozstroiły go zupełnie; rozstrajało go to ostatnie, tem silniej, że czuł się wobec niej winnym i że miał coraz większy żal do niej.
Przeszkadzała mu.
— Moryc! — zawołał przez pokój. — Sprzedaj resztę bawełny, bo już nie wytrzymam, a od lichwiarzy nie chcę pożyczać.
— Masz wielkie wypłaty?