Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 232.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pożyczysz?
— Nie, powiększę swój wkład spółkowy. Nie opłaci mi się pożyczać, a i tobie będzie wygodniej, nie będzie ci ciężył termin spłaty, a przytem w stosunku do wysokości wkładu mogę się zająć częścią interesów fabryki, po cóż się masz zapracowywać! — mówił wolno, niedbale prawie, z uwagą oglądając sobie paznogcie.
— Mógłbym ci wystawić weksle z sześciomiesięcznym terminem.
— Stanowczo pożyczka mi się nie opłaci, bo wolałbym te pieniądze puścić w ruch, obróciłbym w tym samym czasie kilka razy. Przyjmujesz?
— Dobrze, jutro pomówimy obszerniej. Dobranoc.
— Dobranoc! — szepnął Moryc, nie odrywając oczów od paznogci, aby się nie zdradzić z radością, jaką mu sprawił ten interes, a gdy Karol wyszedł, zamknął za nim drzwi na klucz, zasłonił okno, otworzył małą, wmurowaną w ścianę kasę ogniotrwałą, z której wyjął ceratową kopertę, pełną notat i rachunków i owiniętą w papier dużą paczkę banknotów.
Pieniądze przeliczył i schował je zaraz z powrotem.
— Gruba operacya! a jeśli się nie uda? — skrzywił się nerwowo z obrzydzeniem i spojrzał na drzwi. Wydało mu się, że usłyszał kroki wielu osób i szczęk broni.
Uśmiechnął się z przywidzenia i z zapałem zabrał się do studyowania bilansu fabryki Borowieckiego.
Cały stan czynny i bierny jego interesów miał w notach i rachunkach, które mu skopiował jego człowiek, pracujący w kantorze budowy.
Karol zaś, chociaż przystał pozornie na powiększenie jego udziału w spółce, obiecywał sobie solennie, że