Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 233.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

musi się z tego wykręcić, że znajdzie jakiś sposób wyeliminowania go zupełnie ze spółki.
Zbyt dobrze znał Moryca, aby mógł mu ufać.
A zresztą ta bezinteresowność dziwna u człowieka, dla którego rubel był Bogiem jedynym, a z jaką Moryc narzucał mu się od pewnego czasu, zastanawiała i czyniła go jeszcze ostrożniejszym.
Maksa się nie obawiał, bo znał jego uczciwość i wiedział, że Maksowi potrzeba tylko do szczęścia wielkiej pracy i pozorów pewnej samodzielności.
Maks pragnął robić u siebie, ale było mu to dotychczas obojętnem, czy jego dziesięć tysięcy rubli wkładu, da mu dziesięć tysięcy procentu, czy też będzie żył tylko z pensyi, jaką miał pobierać za prowadzenie przędzalni i tkalni.
Moryca zaś się obawiał.
W tej walce podjętej w imię: „Kto kogo prędzej okpi“, musiał być nadzwyczaj ostrożnym.
Wzmianka o Müllerze wzburzyła nieco Borowieckiego.
Anka mieszkała już w Łodzi, w mieście wiedziano o jego narzeczeństwie, ożenić się z nią musiał...
Przypominał to sobie dobrze i dosyć często, bo przecież jej pieniędzmi w połowie prowadził budowę.
Ale w głębi nie wierzył, że się z nią ożeni i dlatego nie zrywał zupełnie z Madą, nie zaniedbywał krótkich, przypadkowych niby odwiedzin sąsiadów i mówienia dziewczynie wiele znaczących grzeczności.
Prowadził podwójną grę zupełnie świadomie, ale jeszcze nie wiedział, na czem się ona skończy, dokąd ją doprowadzić, bo chciał przedewszystkiem skończyć fabrykę.