Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 234.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przesądy, o których Morycowi wspominał, walki jakie z nimi niby staczał, były to tylko pewne myślowe pozostałości, przeżytki, rozpryski dawno leżącej w gruzach etyki, sumaryczne zestawienia z automatycznych wyrazów, nic więcej, bo te przesądy, ich treść, zupełnie nie kierowały jego wolą, jego postępowaniem i nie wpływały na postanowienia.
Nie przesądy mu przeszkadzały do ujawnienia swoich dążeń, do otwartego robienia tego, co po cichu uważał za konieczne, a tylko pewna wstydliwość, wzgląd na ojca i gruba warstwa towarzyskiego savoir-vivru, zabraniająca czynienia źle w formach jaskrawych i brutalnych.
Był za dobrze wychowanym na to, aby robić łajdactwa, no i nie był organicznie zdolnym do czynów, jakieby z zimną krwią i spokojnie popełnił Moryc.
Nie umiałby przecież podpalić własnej fabryki wysoko zaasekurowanej, ani zarwać czyjegoś zaufania, ani wyzyskiwać robotników. To byłoby dla niego zbyt ordynarnem, takimi środkami brzydził się i czuł do nich pogardę człowieka kultury.
Tyle innych sposobów jest do zrobienia pieniędzy...
Zło miało dla niego wartość wtedy, jeśli było koniecznem i opłaciło się, cnotę kochał, bo była piękniejszą, a uwielbiał, jeśli dawała zyski większe.
Myślał właśnie o tych i tym podobnych rzeczach, uśmiechał się nieco cynicznie i czuł dużo goryczy i smutku, rozmyślając nad sobą.
— A w końcu wszystkiego — śmierć! — szepnął i zabrał się do czytania listów.
Przeczytał tylko list od Lucy, w którym go błagała, aby jutro się z nią zobaczył koniecznie, resztę zo-