Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 245.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co będzie to będzie, dobrze będzie — myślał i wszedł do gabinetu bankiera, który na jego widok zerwał się z krzesła.
— Jak się pan ma, jak się kochany pan ma! — wołał, całując go. — Ja byłem tak niespokojny o pańskie zdrowie! To bardzo niepoczciwie zostawiać swoich przyjaciół w takiej długiej niepewności. Myśmy się wszyscy kłopotali o pana! Nawet Borowiecki bardzo się pytał o pana.
Moryc się uśmiechnął nieznacznie z tej troskliwości.
— Cóż wełna? A jednak ja się grubo stęskniłem za panem.
— Dziękuję. Pan jesteś bardzo dobry człowiek.
— Kto może mówić inaczej o mnie! Ja wczoraj dałem dwadzieścia pięć rubli na kolonie letnie. Patrz pan, tu stoi to wydrukowane!
Podsunął mu gazetę.
— Cóż nasza wełna? — zapytał dość niecierpliwie.
— Pan wiesz jak place idą w górę, jak cegła podskoczyła, co?
— Wiem, bo my trochę robimy w placach. Zacznie się w Łodzi duży ruch. Słyszałeś pan co na mieście o Grosmanie? — zapytał nieco ciszej.
— Policya... tak...
Uśmiechnął się.
— Sza... sza... — syknął, obejrzał się na wszystkie strony, zajrzał do kantoru, czy kto nie podsłuchuje i mówił mu do ucha: — Jego wczoraj prawie aresztowali.
— Już wczoraj wieczorem o tem słyszałem, zaraz po przyjeździe, że go zupełnie aresztowali.
— Łódź to jest bardzo plotkarskie miasto. Oni się zaraz potrzebują interesować wszystkiem. Co to