Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 254.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pierścionek i tak muszą mi kupić na zaręczyny — myślał i szedł już, aby zaraz z miejsca załatwić ten drugi interes, z Melą.
Od swatki, która po cichu obrabiała jego sprawę w rodzinie Grünszpanów, wiedział o zerwaniu z Wysockim i o tem, że Bernard Endelman oświadczył się listownie i dostał odkosza i dlatego podobno przeszedł na protestantyzm i miał się żenić z jakąś „małpą francuską“.
Wiedział również, że kilku synów dobrych firm reflektowało na Melę, ale napróżno.
— Dlaczego ona może mnie nie zechcieć?
Bezwiednie przejrzał się w jakiejś wystawowej szybie i uśmiechnął się do własnego odbicia. Był bardzo przystojnym. Pogładził kruczą brodę, nasadził głębiej binokle i szedł dalej rozważając swoje szanse.
Pieniędzy miał trochę, kredyt przez Grosglücka wielki, skrupułów żadnych, więc najświetniejszą przyszłość widział przed sobą.
Mela była bardzo piękną partyą i od dawna czuł do niej wielką sympatyę. Ma ona wprawdzie swoje polskie fanaberye, lubi szlachetność, wspomaganie i rozmowy o wzniosłych rzeczach, ale to kosztuje niewiele i dobrze robi w salonie. On sam kiedyś za studenckich czasów w Rydze ileż razy podnosił podobne tematy, ileż pięknych rzeczy mówił, jak piorunował na współczesny ustrój, był nawet socyalistą przez dwa semestry, a przecież dzisiaj to mu nic nie przeszkadza w robieniu interesów, dobrych interesów.
Rozmyślał, uśmiechając się, bo mu się przypomniała przestraszona twarz Grosglücka.
— Moryc, zaczekaj.
Odwrócił się szybko.