Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 256.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaczekaj chwilę.
— Wiesz, pójdę z tobą, mogę ci być pomocnym w ocenie...
Przeszli wielkie podwórze i weszli do nizkich budynków, oświetlonych z góry, mieszczących w sobie pralnię wełny, sortownię, gremplarnię i przędzalnię.
Przy długich pralnicach, chlapiących dookoła wodą, pracowali tylko mężczyźni, ale przy gremlpach rozlegały się kobiece głosy, które umilkły natychmiast po wejściu Kesslera.
Robotnice oniemiały, z wlepionemi oczami w maszyny stały jak szeregi automatów, otoczone wałami wełny niby brudną pianą tego szumiącego morza maszyn, zwojami pasów i kół warczących dziko, bezustannie.
Kessler szedł naprzód, głowę wcisnął w ramiona, przygarbił się i szedł wolno, ruszając szczękami obrośniętemi czerwonym włosem; ze spiczastej głowy i z długich, ostro zakończonych uszów podobny był do nietoperza czatującego na zdobycz.
Małemi oczkami uważnie oglądał najmłodsze i najprzystojniejsze robotnice, które zwolna pod tem taksującem spojrzeniem czerwieniły się, ale nie podnosiły oczów.
Przy niektórych przystawał, pytał się o robotę, oglądał wełnę i zapytywał Moryca po niemiecku:
— Cóż na to powiesz?
— Resztka dla parobków — odpowiadał z pogardą, ale przy jednej rzekł:
— Ta ma pyszny fason, szkoda, że piegowata...
— Ładna, musi mieć białą skórę! Milner! — krzyknął na majstra, prowadzącego salę.
Gdy tamten stanął przed nim, cicho pytał się o nazwisko dziewczyny i zapisał je w notesie.