Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 265.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzydzieści tysięcy rubli gotówki! Do tego mój kredyt dwa razy tyle, ja jestem skromny. Moje wykształcenie, moje przyjazne stosunki ze wszystkimi milionerami łódzkimi, moja uczciwość, ani razu nie zbankrutowałem, to ważne...
— Bo się to panu nie opłaciło pewnie... — wtrącił spokojnie Landau.
— Więc tak licząc sumarycznie, plus minus, jestem wart najmniej dwieście tysięcy rubli, ja jestem skromny człowiek, ja się nie chwalę. A co pan dajesz Meli?
— Ona całe dziesięć lat uczyła się na bardzo drogiej pensyi. Jeździła za granicę, miała specyalnych metrów od różnych języków. Ona mnie dużo gotówki kosztuje.
— To jej osobisty, nieruchomy majątek, z którego ja nie będę miał ani jednego procentu.
— Pan z niej nie będziesz miał ani jednego procentu! A jej wykształcenie? Ona w salonie wygląda jak królowa! a jak ona gra na fortepianie, a jakie ona ma maniery! To jest śliczna dziewczyna, to jest moje najdroższe dziecko, to jest czysty brylant — wykrzykiwał z zapałem.
— Więc w jaką sumę pan go oprawisz?... — zapytał Moryc.
— Landau et Companie decydowali się na pięćdziesiąt tysięcy — rzekł wymijająco.
— Mało! Panna Mela jest brylant, jest śliczna kobieta, jest mądra, jest anioł, cały anioł, ale pięćdziesiąt tysięcy za mało.
— Mało! Pięćdziesiąt tysięcy to gruby grosz. Pan mnie w rękę za nią pocałować powinieneś. Albo ona brzydka, kulawa, ślepa, żebym ja miał dawać więcej.