Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 277.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzieżtam, nie zdążyłem się jeszcze przebrać, jeździłem z urzędową wizytą...
— Jest już kto?
— Jest Wilhelm Müller, przyjechał umyślnie z Berlina, po cichu przed ojcem. Jest Oskar baron Meyer, jest Martin, znasz go? wesołe francuskie bydlę. Jest kilku jeszcze naszych z Łodzi i Berlina. No i jest część niespodzianek...
— Ciekawym. Masz kogo coby robił honory domu?
— Zobaczysz...
Na wielkiej tarasie, od strony rzeki, zamienionej w letni salon, siedziało całe towarzystwo.
Indyjskie, przepyszne maty z traw kolorowych, zaścielały podłogę; meble były ze złoconego bambusu, pokryte jedwabnemi poduszkami.
Ściany werendy tworzyły chińskie maty ze słomy, nanizanej różnokolorowymi paciorkami, nie wiązanej, a tylko jednym końcem, u góry ujętej w szeroki złoty fryz, z pod którego spływała ku podłodze niby falami włosów skrzących się róznokolorowym szkłem i cicho dźwięczących za najlżejszem dotknięciem powietrza.
Moryc przywitał się z wszystkimi i usiadł w milczeniu.
— Co pijesz? My chłodzimy się szampańskiem.
— Dobrze, zgoda na szampańskie.
Za chwilę wniósł służący wino, a za nim weszła Zośka Malinowska, która robiła honory domu, własnoręcznie nalała i usiadła przy nim na biegunowem krześle.
Milczenie zaległo werendę, bo wszystkich oczy wpiły się z chciwością w jej twarz piękną, w odsłonięte ramiona w całą postać doskonale rozwiniętą.
Zmieszały ją nieco te spojrzenia ciekawe, ale to