Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 288.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

w chwilach lepszych, zdenerwowaniem i kłopotami jakich miał wiele przy budowie fabryki.
Wierzyła temu z początku i znosiła cierpliwie zmienność jego humoru, a nawet robiła sobie wyrzuty, że nie umiała mu być uspokojeniem, że nie umiała tak go przywiązać do siebie, aby przy niej zapominał o wszystkich kłopotach i zmartwieniach.
Próbowała to robić nawet, ale przestawała, spostrzegłszy raz jego drwiąco dziękczynne spojrzenie, jakie jej rzucił.
A potem ona tego nie umiała, ona go kochała prosto i szczerze, umiałaby dla niego poświęcić wszystko, ale nie umiała pokazywać swojej miłości, nie umiała zadzierzgać tych tysiącznych nici spojrzeń, frazesów, dotknięć, niedomówień; tego sztucznego czaru, który tak lubią mężczyźni i biorą zwykle za miłość najgłębszą, a który jest tylko flirtem i wstrętną minoderyą panien chcących się dobrze sprzedać.
Brzydziła się tem jej prosta i szlachetna dusza oburzała się do głębi na myśl takiego podniecania mężczyzn i tem trzymania ich przy sobie.
Miała silnie rozwinięte poczucie własnej godności, była dumną, czuła się człowiekiem.
— Dlaczego nie przychodzi? — myślała z głęboką przykrością.
Józio czytał cichym, monotonnym głosem i od czasu do czasu podnosił spoconą twarz, spoglądał lękliwie na Ankę, wtedy pan Adam stukał kijem i wołał:
— Czytaj, czytaj! a to dobrodzieju mój kochany ciekawe, ciekawe! Ten Bismarck to sztuka, oho! Szkoda, że niema księdza tutaj, szkoda... Słuchasz Anka?
— Słucham — szepnęła, nasłuchując szumu drzew