Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 297.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panno Anno, Anka! dlaczego się pani gniewa na mnie? Po co mamy sobie zatruwać życie takimi drobiazgami, czyż pani na seryo znajduje w mojem ironizowaniu niewinnem obrazę i krytykę siebie? Ależ daję pani słowo, że nigdy, nigdy tego nie pragnąłem i pragnąć nie mogłem — tłumaczył się gorąco, szczerze zmartwiony i dotknięty jej słowami.
Anka nie słuchała, wyszła z pokoju, nie spojrzawszy na niego.
Karol poszedł do ojca na werendę i skarżył się przed nim.
— Ja jestem trup, ja już nie żyję, ale ci powiem szczerze, krzywdzisz Ankę i zniechęcasz, obyś tego nie żałował później — powiedział stary ze smutkiem i zaczął mu robić delikatne wymówki za zaniedbywanie narzeczonej i za te tysiące drobiazgów w codziennem życiu, którymi Ankę ranił i obrażał jej miłość własną.
— Antonina niech się spyta panienki, czy prędko pojedziemy do kościoła, bo konie już czekają — powiedział Karol do służącej i wzburzony wymówkami ojca, chodził po werendzie, oczekując odpowiedzi.
Służąca przyszła zaraz.
— Panienka poszła do pani Trawińskiej i powiedziała, że dzisiaj nie pojedzie do kościoła.
Borowiecki rozczerwienił się ze złości i wybiegł.
— Pijże sobie piwo, jakieś nawarzył... — mruczał za nim pan Adam.
Anka rozgniewana poszła do Niny.
Nina była sama, siedziała w narożnym pokoju przed małemi stalugami i malowała pastelami bukiet złotawych róż, rozsypanych przed nią na pysznej zielonawej materyi