Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 303.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale wśród tych drzew konających, rozkładały się gwarne obozowiska ludzkie.
Katarynki i setki harmonijek grały w różnych miejscach, lasu, samowary dymiły, dzieci jak kolorowe motyle biegały w mroku posępnym, tańczono w wielu miejscach wrzawa skłębionych głosów ludzkich i muzyki huczała głucho.
— Smutna zabawa — zauważyła Anka. — Czemu z nich tak mało się bawi istotnie, czemu wszyscy nie krzyczą, nie śpiewają, nie piją pełną piersią swobody, wypoczynku, życia?
— Czemu? bo nie umieją i nie mają sił. Odpoczywają po wczoraj; nie zapomnieli go jeszcze, a już smutek jutra mroczy im dusze — mówiła Nina, wskazując całe rodziny rozłożone pod drzewami, które siedziały apatyczne, zmęczone i jakby ze zdumieniem rozglądając się po lesie i po tych, którzy tańczyli i śmiali się.
— Chodźmy za las, chcę zobaczyć chociaż kawałek pola — zawołała Anka.
Poszli, ale i tam długo nie byli, bo Anka nie znalazła pola, jakiego szukała, zobaczyła natomiast wielkie, puste już ziemie, na których wznosiły się cegielnie i czerwone kominy jakichś fabryk, piętrowe domy i kilku cyklistów, ciągnących swoje maszyny po wysypanej miałem węglowym drodze.
Wrócili rychło do miasta, Anka spiesznie poszła do domu, sądząc, że zastanie Karola; nie był nawet na obiedzie.
Pan Adam spał w swoim wózku w ogrodzie pod drzewami, cisza pełna dziwnej nudy owiewała dom cały, na pustej werendzie ćwierkały i goniły się wróble, wcale nie zestraszone wejściem Anki, która obszedłszy