Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 310.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

nic nie powiedziała, siedziała sztywno, mocując się z dumą własną, zabraniającą pokazywania co czuła w tej chwili i z szalonem pragnieniem miłości i wiary w niego.
Borowiecki nie doczekawszy się odpowiedzi i głęboko tem zmartwiony, wyszedł.
Anka długo żałowała tej chwili straconej dla odzyskania szczęścia i długo płakała po niej.
Płynęły po tem dnie i tygodnie w zgodzie i pozornym spokoju.
Witali się, żegnali z jednaką uprzejmością, rozmawiali nieraz nawet poufnie, ale bez dawnej serdeczności, bez dawnej wiary w siebie i bez dawnej troski o siebie.
Anka usiłowała być inną, dawną, dobrą i kochającą narzeczoną, ale z przerażeniem spostrzegła, że już taką być nie mogła i że miłość do Karola jakby umierała w niej.
Ostrzeżenie Wysockiej miała ciągle w pamięci i potwierdzały go różnymi czasy wyrzeczone słowa Karola, które teraz dopiero nizała na nić uświadomienia i rozpatrywała uważnie.
A przytem i inni ludzie nie żałowali jej półsłówkowych ostrzeżeń. Czasem się z tem wyrywał Maks, a najczęściej Moryc, który z wielką przyjemnością i bardzo delikatnie przysłonięte opowiadał szczegóły o Karolu i jego zamysłach i potrzebach.
Dawniej zupełnie nie zwracała uwagi na to, ale teraz nauczyła się wyławiać prawdę z tych półsłówek, prawdę tak gorzką dla siebie, tak raniącą jej dumę, że gdyby nie wzgląd na pana Adama, byłaby natychmiast wyjechała z Łodzi.
A czasami znowu wzbierał w jej sercu wielki,