Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 313.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

wem okiem przyglądając się warczącym wrzecionom i wyciągniętym na próbę niciom.
— Maks, zostaw wszystko, bo się już zbierają w domu.
— Ksiądz Szymon przyjechał?
— Przyjechał z Zajączkowskim i już się dopytywał o ciebie.
— Za godzinę tam przyjdę.
Karol z pewną przyjemnością przypatrywał się zielonym girlandom z jedliny, jakiemi robotnicy pod wodzą starego Jaskólskiego ubierali głównie drzwi i okna.
Druga partya robotników uprzątała przejścia w dziedzińcu i ustawiała długie stoły obite perkalem, w magazynie, który nie był jeszcze zupełnie skończonym; stoły były dla robotników i pracujących przy budowie, którym miano wyprawić coś w rodzaju śniadania.
W domu zaś z pośpiechem szykowano wystawne przyjęcie dla kolegów, przyjaciół i znajomych fabrykantów, zaproszonych na dzisiejszą uroczystość.
Karol włóczył się po salach i dziedzińcu z dziwnem uczuciem niemocy i jakby żalu, że to już skończone, że to już trzeba zaczynać nową, jeszcze cięższą pracę; przyglądał się murom i maszynom z uczuciem wielkiej życzliwości i jakby głębokiego powinowactwa.
Tyle miesięcy czasu, tyle wysiłków mózgu i nerwów, niedospanych nocy im poświęcił, tak rosły i rozwijały się w jego oczach, siłą jego woli, mocą jego własnych sił i krwi, że dobrze to czuł teraz, iż wielką część jego istoty zamknięta jest w tych czerwonych murach, uwięziona w tych dziwacznych, poskręcanych jak potwory maszynach, które na podłogach leżały jeszcze nieruchome, ciche, ale gotowe do ruchu na jego skinienie, martwe niby, a pełne utajonego skupionego życia.