Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 316.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

rów i tem niezwyczajnem dla siebie zebraniem, ale teraz, po tylu toastach uczciwie spełnionych, nabrał animuszu i swady — nalał pełną szklankę koniaku, trącił się z Myszkowskim i Polakami i mocnym ale ochrypniętym głosem zawołał:
— Rzeknę swoje! Żeby się ludzie kochały, w to nie uwierzę — bo wszyscy bierzemy z jednej miski a każden chce dla siebie najwięcej. Pies z wilkiem się kochają ale ino wtedy, kiedy do spółki cielaka sporządzają abo i barana. Jak komu potrza abo i na rękę, to niech se ta wszystkich kocha, ale nam nie potrza, żebyśmy się kochali ino żebyśmy się nie dali... Czy rozumem... czy kalkulacyą... czy pięścią na ten przykład a niedajmy się... Moc mamy i rozum tyż... to chciałem rzec i tem przepijam do p. Borowieckiego!...
Przepił i chciał mówić dalej ale zagłuszyły go brawa, bite umyślnie, bo niemcy i żydzi poczęli się krzywić, więc przestał i pił dalej z Myszkowskim.
Potem już szły toasty bez końca i gwar się podniósł ogromny, bo wszyscy naraz mówić zaczęli.
Maks tylko był milczący i co chwila wychodził do robotników ucztujących w magazynie, bo tam gospodarzyła Anka, otoczona rojem całujących ją po rękach robotników, a że i tam wznoszono zdrowie Karola, więc musiał przyjść i wypić z nimi i podziękować, ale wychodząc zabrał ze sobą Ankę, tak był nadzwyczajnie wesół i zadowolony, że wziął ją za rękę i wskazując fabrykę, zawołał radośnie:
— To moja fabryka! Mam ją i nie wypuszczę.
— I mnie to raduje niewymownie — odpowiedziała cicho.