Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 318.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

bez trzech, to na to już trzeba się nazywać Barankowskim a nie Zajączkowskim, ha, ha, ha!
— To moja wina? — krzyknął szlachcic, waląc w stół pięścią — jak mi panie dobrodzieju każą grać z fuszerami, którzy kart nie umieją trzymać w ręku! Siedem trefli, ręka!
Przelicytowali się i grali już cicho, tylko pan Adam dawnym zwyczajem, ponieważ mu karta szła dobrze, bił nogą w stopień fotelu i przyśpiewywał półgłosem:

„Poszły panny na rydze, na rydze, na rydze, tam!“

Ksiądz Szymon od czasu do czasu pociągał wygasły cybuch i wołał:
— Jasiek, a daj-no smyku ogieńka.
Jaśka nie było, tylko Mateusz stał gotowy na skinienie, bo go specyalnie do usług księdza zarezerwowała Anka.
Kurowski w milczeniu i z uśmiechem przyjmował wymyślania Zajączkowskiego, bo mu bardzo zabawnym wydawał się ten szlachecki przeżytek.
— Może panom potrzeba wina, albo piwa? — odezwała się Anka, wchodząc.
— Niczego moje dzieciątko kochane, niczego. Ale, wiesz Anula, Zajączek położył się bez trzech — wołał ksiądz Szymon, zaczynając się śmiać.
— Jak Pana Boga kocham, ale to nawet nie przystoi księdzu cieszyć się z nieszczęścia bliźnich, to się może skończyć tak, jak się skończyło w Sandomierskiem u Kiniorskich, było to...
— Dobrodzieju mój kochany nic nam do tego, gdzie było, a ty pilnuj gry i dawaj do koloru, atucika, atucika ostatniego, a nie mydlij nam oczu.