Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 321.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zawsze przyznajecie ją sobie sami, nie pytając nas o zdanie.
— Czasami pytamy...
Uśmiechnął się.
— Żeby stwierdzić tylko lepiej jeszcze własną racyę.
— Nie, żeby się okazać uprzejmiejszymi niż jesteśmy.
— Kessler do nas idzie.
— To ja odchodzę, bo mam ochotę tego niemca pożreć.
— I zostawia nas pan bez opieki przed jego nudzeniem — zawołała Anka.
— On jest dziwnie piękny, tą jakąś jesienną pięknością, ostatnią — zauważyła Nina, patrząc za odchodzącym.
— Kurowski, choć do nas, napijemy się — wołał z werendy Myszkowski, siedzący za stołem, w otoczeniu całej bateryi butelek.
— Dobrze, napijmy się raz jeszcze za rozwój i pomyślność przemysłu — zawołał Kurowski, biorąc kieliszek i zwracając się do Maksa, siedzącego przy balustradzie i rozmawiającego z Karczmarkiem.
— Nie piję za taką pomyślność. Niech przemysł zdechnie, a z nim wszyscy jego pachołkowie — zawołał Myszkowski już dobrze pijany.
— Nie bredź, dzisiaj święto prawdziwej pracy, pracy wytrwałej i celowej.
— Cicho Kurowski, święto, prawdziwa praca, praca wytrwała i celowa! Sześć słów, a sto głupstw. Cicho Kurowski, boś i ty sparszywiał pomiędzy tymi parobkami, żyjesz i pracujesz jak bydle i zbierasz grosze. Piję na twoje upamiętanie.