Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 322.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bądź zdrów Myszkowski, przyjdź do mnie w sobotę, to pogadamy. Wychodzę już.
— Dobrze, tylko się napij ze mną. Karol pić nie chce, Maks pić nie może, Kessler woli szczerzyć zęby do kobiet, Trawiński ma już dosyć, szlachcice grają w karty i cóż ja biedna sierota pocznę, przecież z Morycem ani z fabrykantami pić nie będę.
Kurowski zatrzymał się jeszcze i pił z nim, a przyglądał się Kesslerowi, który chodził z paniami, bełkotał coś niewyraźnie, poruszał szczękami i w świetle słońca podobnym był jeszcze bardziej do rudego nietoperza.
Towarzystwo szybko się zmniejszało, pozostawali tylko najbliżsi i Müller, który wciąż trzymał Borowieckiego przy sobie i rozmawiał z nim bardzo serdecznie, a Murray który zjawił się już na końcu przyjęcia, przysiadł do Maksa i grupy kolegów i zdumionym, oczarowanym wzrokiem patrzył na kobiety, które z powodu przedwieczornego chłodu powróciły z ogrodu i siedziały otoczone mężczyznami na werendzie.
— Jakże wasze sprawy, żenicie się? — zapytał go po cichu Maks.
Anglik nic nie odpowiedział, aż dopiero nasyciwszy swoją duszę wiecznie głodną widokiem kobiet, rzekł cicho:
— Jabym się zaraz ożenił.
— Z którą?
— Wszystko jedno, jeśli nie można z dwoma.
— Zapóźno wybraliście się, bo jedna jest żoną, a druga nią będzie wkrótce.
— Zawsze zapóźno, zawsze zapóźno! — szepnął z goryczą i drżącemi rękami obciągał surdut z garbu,