Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 323.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

a potem przysunął się do Myszkowskiego i pił z nim, jakby z rozpaczy.
Wszedł stary Jaskólski i odnalazłszy Karola, szepnął mu do ucha, że ktoś czeka na niego w kantorze i chce się koniecznie z nim widzieć jak najprędzej.
— Kto? nie znasz pan?
— Nie znam go, ale zdaje mi się, że to pan Zuker... — jąkał szlachcic.
— Zuker, Zuker! — powtórzył jakoś trwożnie i dziwnem uczuciem zabiło mu serce. — Zaraz przyjdę, niech zaczeka chwilę.
Przyszedł do pokoju ojca i wziął rewolwer do kieszeni.
— Zuker! chce się widzieć ze mną? Czego on chce? A może?...
Bał się dokończyć myśli...
Powlókł niespokojnie oczami po zebranych i wymknął się cicho.
Zuker siedział w kantorze, pod oknem, oparł się na lasce i patrzył w ziemię, a gdy Borowiecki wszedł, nie przyjął podanej mu ręki, nie rzekł zwykłych słów przywitania, tylko patrzył długo rozpalonemi oczami w jego twarz.
Karola owładnął niepokój, czuł się jakby złapanym w potrzask, ten wzrok palił, mieszał i budził w nim strach. Miał szaloną ochotę uciec, ale zapanował nad sobą, zapanował nawet nad drżeniem serca, zamknął okno, bo wrzawa pijących robotników była zbyt blizką, podsunął mu krzesło i rzekł wolno:
— Bardzo... mi przyjemnie widzieć pana u siebie... żałuję tylko, że nie będę mógł poświęcić mu tyle czasu