Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 324.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

ilebym chciał, bo, jak pan wie, dzisiaj u mnie święto otwarcia fabryki.
Usiadł ciężko, czując, że w tej chwili nie potrafiłby powiedzieć już ani jednego słowa więcej, te frazesy wypłynęły same.
Zuker wyjął z kieszeni pomięty list i rzucił na biurko.
— Niech pan przeczyta — powiedział głucho i patrzył w niego z uporem.
Była to szorstka i ordynarna w formie denuncyacya stosunku Borowieckiego do Lucy.
Borowiecki długo czytał, chciał zyskać na czasie — bo czytając musiał zużywać całą siłę woli, aby się nie zdradzić; aby zachować obojętną, zimną twarz, pod ognistem śledczem spojrzeniem Zukera, które mu przewiercało wnętrzności.
List przeczytał i zwrócił, nie wiedząc co mówić.
Zapanowała znowu długa chwila męczącej ciszy.
Zuker patrzył, ześrodkował wszystkie władze w tem drapieżnem, chciwem spojrzeniu, pragnął wyrwać tajemnicę z szarych źrenic Karola, który co chwila przysłaniał powiekami oczy i bezwiednie poruszał różne przedmioty na biurku, ale czuł, że jeszcze chwil kilka takiej nieopowiedzianej męki, niepewności, a zdradzi się.
Ale Zuker podniósł się z krzesła i cicho zapytał:
— Co ja mam myśleć o tem, panie Borowiecki?
— To pańska sprawa — rzekł niepewnie, bo przyszło mu na myśl, że może Lucy wyznała wszystko.
Nogi zaczęły drżeć pod nim, poczuł miliony drobnych ukłuć po głowie i skroniach.
— Ja to mam mieć za odpowiedź pańską?