Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 330.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— On mi powiedział, że zawiezie mnie do krewnych, do Berlina, na cały ten czas... wiesz...
Przytuliła się do niego jak dziecko.
— To bardzo dobrze, nie będzie nawet pozorów.
— Ale ty będziesz przyjeżdżał do mnie? Karl, jabym umarła, napewnobym umarła, gdybyś nie przyjechał. Przyjedziesz? — prosiła gorąco.
— Przyjadę, Lucy.
— Kochasz mnie jeszcze?
— Czy tego nie czujesz?
— Nie gniewaj się, ale... tyś teraz taki inny, taki jakiś nie mój, taki... zimny...
— Czy myślisz, że takie wielkie uczucie trwać może całe życie?
— Tak, bo ja kocham cię coraz silniej — odpowiedziała szczerze.
— To dobrze Lucy, dobrze, ale widzisz, trzeba się zastanowić nad naszem położeniem, nie może ono trwać ciągle.
— Karl, Karl! — wykrzyknęła, odsuwając się od niego, jakby pchnięta nożem.
— Ciszej mów, poco doróżkarz ma słyszeć! I nie przerażaj się tem, co powiem. Ja cię kocham, ale my się nie możemy widywać tak często, sama to rozumiesz, nie mogę narażać twojego spokoju, nie mogę cię narażać na zemstę męża, musimy być rozsądni.
— Karl, ja rzucę wszystko i pójdę za tobą, nie wrócę do domu, już nie mogę dłużej się tak męczyć strasznie, nie mogę, zabierz mnie, Karl! — szeptała namiętnie, okręcając go sobą, pokrywając mu twarz pocałunkami. Tak bardzo go kochała, że istotnie, gdyby zechciał, zdeptałaby wszystko i poszła za nim.