Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 349.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Borowiecki porwał się z krzesła, rumieniec oblał mu twarz, ale rumieniec nagłej, oślepiającej radości. Miał ochotę rzucić mu się na szyję, ale rychło się powstrzymał, oblókł twarz w surowość i szukał kapelusza.
— Mówiłem, przyjmij spokojnie, po kupiecku. A zresztą, mówmy szczerze, nie oszukujmy samych siebie, bo znamy się obaj zbyt dobrze.
— Dobrze, mówmy szczerze.
— Wejdę do cichej spółki z tobą, żebyś mógł pozbywać się długów i wyrzucić dotychczasowych spólników, ale za to ty zwrócisz słowo pannie Annie i ożenisz się z kim zechcesz, choćby z Madą Müllerówną.
— A ty z Anką?
— To moja rzecz, co potem będzie, zwróć jej tylko słowo i nie męcz dłużej. Dziewczynę zabija to położenie, sama nie powie przecież.
— Zrobiłbym to dawno sam, myślałem i myślę o tem często, ale się boję, bo przy jej uczuciowości, a przytem, przytem...
— Przytem, o ile mnie się zdaje, ona was nie kocha, więc zrobicie jej łaskę.
— Coś wiem o tem — powiedział dotknięty najboleśniej jego słowami.
— No i wy jej nie kochacie.
— Tu powiem, że to znowu moja rzecz. Tyle wam powiem, że dokąd ona nie zerwie ze mną, będę jej narzeczonym i ożenię się wkrótce. Dziwię się, że mogliście mi zaproponować podobną aferę — zakończył najniespodziewaniej bardzo wzburzony.