Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 357.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

wały się jak burza i wtórowały głośnym modlitwom robotników, klęczących dookoła grobu.
Wiatr ustał nagle, drzewa stanęły w ciszy, zciemniło się jeszcze bardziej i śnieg miliardami białych ciężkich motyli zaczął spływać z posępnych chmur, pobielił groby i ludzi, pokrył wszystko zimną, jednostajną powłoką.
Od Łodzi, wskróś śniegów, dolatywały przytłumione gwizdawki fabryczne, świszczące na podwieczorek.
— Co się dzieje z Zośką? — pytał Blumenfeld Wilczka, gdy już wracali do miasta.
— Pójdzie na ulicę. Kiedy się dowiedziała o śmierci Kesslera, wpadła w złość i zaczęła wymyślać na ojca, że przez niego będzie musiała szukać nowego kochanka. Ale podobno już Wilhelm Müller zajął się nią.
— Cóż wy teraz Wilczek robicie? — zapytał Horn, przystępując do nich.
— Szukam jakiego interesu. Puściłem Grosglücka, a węgle już mnie nudzą.
— Podobno sprzedaliście plac Grünspanowi?
— Sprzedałem — mruknął i zaciął zęby, jakby go dotknięto w bardzo bolesną ranę.
— Co, okpił was?
— Okpił, okpił! — powtórzył przez zęby z jakąś bolesną lubością. — Sprzedałem za czterdzieści tysięcy, zarobiłem na tem trzydzieści osiem i pół, ale mnie okpił! Nie daruję mu tego do śmierci! — postawił kołnierz od futra, żeby ukryć rozgorzałą wzburzeniem twarz i osłonić się nieco od śniegu, który zacinał im w oczy i padał coraz gęstszy.
— Nie rozumiem, zarobiliście aż tyle, więc gdzież tu miejsce na okpienie?...
— A tak. Wiecie, kiedyśmy już umowę podpisali,