Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 358.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy pieniądze miałem w kieszeni, ten parch psiakrew wyciąga do mnie rękę, dziękuje mi za dobre serce i powiada, że jestem bardzo mądry, ale tylko do wysokości czterdziestu tysięcy rubli!... Zaczął się śmiać i powiada, że on był już zdecydowany dać pięćdziesiąt tysięcy, bo plac jest mu koniecznie potrzebnym! Pomyślcie tylko, jak się dałem głupio złapać, a teraz śmieją się ze mnie!
Zamilkł i pozostał trochę w tyle, aby przyciszyć tę szaloną, bezsilną wściekłość, jaka go dławiła.
Już mu nie chodziło o pieniądze, ale nie mógł strawić tego, że został oszukany, że taki Grünspan kpił sobie z niego, że on, Wilczek, dał się złapać. Cierpiała jego ambicya męki niewysłowione.
Pożegnał towarzyszów zimno, bo nie mógł w tej chwili patrzyć na nikogo, siadł w dorożkę i pojechał do domu. Mieszkał jeszcze w swojej dawnej chałupie, bo sobie wymówił lokal do wiosny.
W izbie było zimno, wilgotno i bardzo pusto, że ledwie wysiedział do wieczora, a potem powlókł się do „kolonii“, gdzie teraz stołował się stale, bo potrzebował zawiązywać bliższe stosunki z t. zw. towarzystwem.
Ale w „kolonii“ tak zawsze wesołej, dzisiaj panował smutek na wszystkich twarzach, a Kama płakała co chwila i uciekała do saloniku, bo ją wzruszał do głębi widok Adama Malinowskiego, który odprowadził matkę do domu, pozostawiając ją wśród blizkiej rodziny, a sam uciekł i błądził kilka godzin po Łodzi, wreszcie zmordowany przyszedł do „koloniiv na zwykłą, codzienną herbatę; myślał, że wpośród życzliwych będzie mu lepiej.
Siedział właśnie przy stole i patrzył gdzieś daleko. Jego zielone oczy pociemniały i jakby odbijały tę we-