Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 363.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

się w niej prosta, ordynarna, bez wychowania i kultury żydówka z małego miasteczka. Robiła się krzykliwą, arogancką i głupią.
To przyszłe macierzyństwo tak ją przeistaczało zupełnie i budziło wszystkie właściwości rasy, do jakiej należała.
Karol z przerażeniem pewnem spostrzegał te zmiany, ale że czuł się winnym wobec niej, więc przyciszał jak mógł wstręt i nienawiść, jaka się w nim rozrastała i dosyć spokojnie znosił wybryki jej i kaprysy.
Wymawiała mu przy każdem spotkaniu, że uczynił ją nieszczęśliwą, przypominała ciągle z przyjemnością udręczania jego i siebie, że to dziecko, które miało się narodzić — to jego dziecko, torturowała go ciągłą obawą śmierci, a kończyła rzucaniem mu się w ramiona i namiętnymi wybuchami zmysłowości.
Po kilku dniach pożegnał ją, chociaż jeszcze nie wyjeżdżał, bo mu już brakować zaczynało sił i cierpliwości.
Pozostał w Berlinie i odpoczywał dopiero naprawdę, przepędzając dnie całe i noce na pustej, bezmyślnej zabawie.
Pewnego dnia wrócił rano i było już dobrze po południu, a on spał jeszcze, gdy zbudził go woźny z telegrafu z depeszą.
Sennemi, nieprzytomnemi oczyma przeczytał:
„Przyjeżdżaj! Fabryka się pali. Moryc“.
Wyskoczył z łóżka, ubrał się śpiesznie i zaczął pić wolno wystygłą dawno herbatę i patrzył przez okno na drugą stronę ulicy, po chwili długiej dopiero spostrzegł, że trzyma w zaciśniętej dłoni jakiś papier, rozwinął i znowu przeczytał.