Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 364.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Fabryka się pali! — wykrzyknął zdumionym i przestraszonym głosem i rzucił się na korytarz, jakby biegnąc na ratunek, dopiero przy windzie oprzytomniał i zapanował nad sobą.
Zamówił specyalny pociąg i pełen nieopisanej trwogi czekał w jakiejś małej restauracyi, przy banhofie.
Co pił, co robił, co mówił, nic o tem nie wiedział, bo był całą swoją istotą tam, przy palącej się fabryce.
Gdy zawiadomili, że pociąg czeka, zrozumiał dobrze, bo wsiadł, gdy się go o coś pytali, również rozumiał, tylko odpowiedzieć nie umiał, bo ciągle, bezwiednie dźwięczało mu w mózgu:
— Fabryka się pali!
Zaraz ze stacyi, pociąg składający się tylko z wagonu osobowego, brankardu i maszyny, rzucił się jak rumak spięty ostrogami i pognał całą siłą pary w przestrzeń zaśnieżoną.
Z jakiejś stacyi, gdzie się zatrzymano na chwilę, telegrafował do Moryca i prosił, aby go depeszami zawiadamiano o postępie pożaru.
Polecieli dalej.
Stacye, miasta, wielkie wzgórza, rzeki, lasy, migotały tylko jak w kalejdoskopie, przesuwały się jak cienie, jak wizye i ginęły w ciemnościach nocy.
Nie zatrzymywali się prawie nigdzie, pociąg jak zwierzę oszalałe rzucał się z krwawemi ślepiami naprzód, pożerał przestrzenie, dyszał obłokami skier złotych, i przy potężnym śpiewie tłoków i huku kół bijących z wściekłością o szyny, pruł ciemności i biegł coraz dalej i dalej..
Borowiecki z twarzą rozpłaszczoną na szybie wagonu stał wciąż i patrzył w noc ciemną, w drgające