Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 365.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

majaki rzeczy przesuwających się, w zaśnieżone płaszczyzny, uciekające w tył.
Nic nie widział, spoglądał tylko ciągle na zegarek.
W Aleksandrowie czekała już depesza.
„Pali się!“
Przesiadł się do oczekującego już ekstra pociągu i jechał dalej.
Noc już była późna.
Pozasłaniał światła i położył się, ale zasnąć nie mógł, bo pod czaszką, w nim całym, przewalały się tumany trwogi pełne rozpryśniętych obrazów, tem boleśniejszych, że nie potrafił schwytać ich konturów i zapamiętać, rozlewały się niepochwytnie i przepełniały go dręczącem, nieustannem drżeniem.
Zerwał się na nogi, światło odsłonił i zbierając wszystkie siły woli, zaczął w notesie obliczać swoje aktywa i pasywa. Ale nie skończył, cofnął się z trwogą przed uświadomieniem dokładnem stanu swoich interesów.
Asekuracya mogła tylko pokryć długi, wspólników i pieniądze Anki. Ani jego własnych kapitałów, ani pracy osobistej, ani warsztatu do pracy przyszłej — nie zobaczył w cyfrach.
Nie chciał myśleć o tem, ale czem usilniej pragnął zapomnieć, tem żywiej te złowrogie cyfry wyłaziły mu z głębin mózgu i migotały na rozpalonych gorączką siatkówkach.
— Co tu robić — myślał chwilami tylko, bo nie mógł już myśleć, nie mógł splątać jednej całej myśli, wszystko się w nim zapadało, zalewane straszną niecierpliwością.
Patrzył znowu w noc i przeklinał powolność, z jaką