Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 372.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Krzyk wydarł się jej z piersi, krzyk bezwiedny, bo ujrzała falę ognia piętrzącą się nad fabryką coraz wyżej, coraz szerzej, coraz straszniej.
— Co ci się stało? — zapytał chory, usłyszał bowiem.
— Nic... nic... uderzyłam się o drzwi... — szeptała, chwytając się za głowę, aby ukryć pomieszanie, aby się choćby na chwilę opanować.
Trzęsła się jak w febrze, wszystko w niej tak dygotało, że stać nie mogła.
Straż ogniowa, poprzedzana chrapliwymi głosami trąbek, w największym galopie przeleciała ulicą.
— Anka, co to?
— Wozy jakieś przejechały tak prędko... — odpowiedziała.
— Zdaje mi się, że jakąś muzykę było słychać?
— To dzwonki od sanek!... dzwonki!... Może ojcu przeczytać co, dobrze?
Skinął głową potakująco.
Przyciszyła w sobie burzę, nadludzkim wysiłkiem zapanowała nad sobą i zaczęła czytać.
Czytała bardzo głośno.
— Słyszę... słyszę... — szepnął niecierpliwie pan Adam.
Nie zważała na to, czytała dalej. Nie wiedziała co czyta, nie rozumiała ani jednego słowa, nie widziała ani jednej litery, rozgorączkowany mózg snuł jakąś improwizacyę, a całą duszą, resztkami świadomości chwiała się na fali krzyków, trzasków i odgłosów, jakie się rwały od płonącej fabryki.
Krwawe odblaski pożaru, pomimo światła wewnątrz pokoju, zaczęły już zabarwiać rolety.
Czytała jednak dalej. Serce przestawało bić, trwoga